Pokusa opowiadania o wszystkim w jednym długim zdaniu - jednocześnie i bez przerwy na oddech. 




Odwiedzam opatrzone miejsca, nieciekawie bliskie. Oglądam, czym stają się, kiedy wyłuskać ich czysty kształt z głupich, dziecięcych wspomnień (zwycięskich siniaków, schadzek, wątpliwości kłujących w brzuchu - sytuacji, które, choć nie mają już większego znaczenia, wciąż budują). Zaczynam czuć się obca, jest mi lżej, kiedy wreszcie przestaję zajmować się swoimi sprawami. Staram się o bezinteresowną uwagę i czułość dla rzeczy, które były tutaj, zanim ja byłam - i które nadal mają miejsce bardziej niż ja.
Znowu mocniej czuję Warszawę.


/ Co roku o tej porze, trochę po omacku, podejmuję większe, nagłe decyzje. Dają początki  i miłe poczucie akcji.


Czas letni, rozciągnięty, płynny. Tak obfity, że nie mieści się w kalendarzach.

Nie trzeba być pewnym, co jest słuszne. Można wątpić sobie niemądrze i dryfować. Mieć czas na pomyłki, niewiedzę.


Nic nie trzeba, tylko patrzeć



Stolica kraju, o którym mówią, że trzeba tu "chleb wydzierać skałom". Na tle postrzępionej linii gór wyrosło miasto o różowym, wulkanicznym sercu. Nie widzimy Araratu, świętego szczytu - trochę żałuję, trochę myślę, że właśnie to jest dobre. Niech będzie tajemnicą, pozostanie wyobrażeniem, mglistym konturem rozpływającym się nad różowawym śródmieściem Erywania.